Tym postem Kolega Jarek sprowokował mnie do dłuższej wypowiedzi:
Pasjonaci paginowania i idealiści kserowania? Jakoś nie wierzę.
Pasjonaci regionalistyki i archiwoznawstwa
- istnieją tacy, sam widziałem. Nie żebym się do nich zaliczał, jednak prości pasjonaci historii też mogą się tutaj załapać: sam lubię podczas kwerend czegoś się dowiedzieć, pomyszkować w źródłach, skrobnąć jakiś tekścik.
Wszystko zależy od tego, jak podchodzisz do pracy: możesz odwalić swoje i iść zwyczajnie do domu, ale przecież można też brać udział w konferencjach, szkoleniach, pojeździć po świecie, organizować jakieś wystawy, wykłady, pisać artykuły, redagować fb itp. itd., słowem - sam też się możesz rozwijać. Nie mówię, że akurat ja jestem taki super, ale znam takowych i sam coś robiłem w tą stronę.
Ktoś może powiedzieć, że za takie pieniądze nie ma sensu się starać - ok, tyle że pójście w stronę większej aktywności naukowo-popularyzatorskiej to raczej sposób na to, żeby przy takich a nie innych poborach
zapomnieć o szarej rzeczywistości, tudzież zachować jakieś resztki godności i szacunku do siebie. Wiadomo, są różne miejsca i różni ludzie, nie wszędzie i nie na wszystkich patrzą zapewne przychylnie, nie wszędzie jest to możliwe.
Ale nie mówcie mi proszę, że archiwistyka to tylko paginacja i kserowanie! Czy pasja historyczna w jakikolwiek sposób może zrekompensować wypłatę prostego archiwisty, która "za moich czasów" - a wiele się chyba nie zmieniło
- była na poziomie +/- 1500zł?
Zależy
Jeżeli praca w archiwach jest Twoim powołaniem, a tak poza tym masz bogatego męża albo uwielbiasz ascezę, ewentualnie nie przeszkadza Ci mieszkanie z rodzicami
- to wszystko będzie w porządku. Do tego przyda się jeszcze kawalerka po dziadkach, bo w mieście to sobie możesz najwyżej pokój wynająć...
Gorzej jeżeli jesteś facetem i chcesz żyć w miarę po ludzku. Wtedy można:
a) zapisać się na egzamin na mianowanego urzędnika,
b) dorabiać gdzie indziej,
c) liczyć na awanse, wysługę lat itp. Opcja dla cierpliwych i wytrwałych, ostaną się najsilniejsi.
Ja swoją pracę w AP wspominam bardzo dobrze prawie we wszystkich aspektach: miałem tam wspaniałe koleżanki i kolegów, robota urozmaicona i ciekawa, od fizycznej po stricte naukową, źródeł i inspiracji historycznych masa,
tylko ten dzień wypłaty - słynna scena z "Dnia Świra" przy okienku to przy tym mały pikuś Pochodzę z rodziny bardzo technicznej i ścisłej, niestety zawsze byłem buntownikiem i wyłamałem się (!) za młodu ze schematów aby na złość Mamusi odmrozić sobie uszy. Z tego powodu dla mnie osobiście wypłata w AP to był po prostu dramat i biorąc pod uwagę mój ówczesny stan psychiczny - szczególnie przez mniej więcej tydzień, dokładnie raz w miesiącu
i w okolicach wypłaty - to aż się dziwię że żyję i mogę to teraz napisać
Z tego powodu swoją przygodę z AP od początku traktowałem jako taki dłuższy staż i sposób na zdobycie doświadczenia. Cały czas szukałem czegoś innego, i w końcu znalazłem w zawodzie: archiwum zakładowe poza budżetówką. W porównaniu do zarobków programisty to też oczywiście przepaść, ale przynajmniej w dzień wypłaty mam już lepszy humor - zwłaszcza, że nie zapominam o tym co było wcześniej
Jeżeli chodzi o sektor państwowy, to nie mam żadnej nadziei na pozytywną zmianę. Tutaj potrzeba jakiegoś historycznego wstrząsu, prawdziwej rewolucji, absolutnego przewrotu. Nie muszę chyba dodawać, że nie jest to rzecz, której mogliby dokonać archiwiści
albo w ogóle - wyborcy. Nie ma co liczyć na to, że przyjdzie dobra władza i państwo samo się zmieni -
u nas być może kiedyś będzie normalnie - za 80 lat. Tymczasem życie ucieknie. Niestety, nikt za granicą nie potrzebuje polskiego historyka ani archiwisty, więc albo trzeba schować dumę do kieszeni i się przebranżowić, albo kombinować. Kraju nie zmienimy, więc sami musimy się zmieniać, mieć jakiś pomysł na siebie jako archiwistów.
W tej chwili myślę nad podyplomówką z dziedziny baz danych. Co prawda merytorycznie średnio mnie to kręci, ale jest to chyba w miarę sensowna ścieżka rozwoju w ramach archiwalnej profesji, a przy tym wejście w IT i szansa na zarobki w okolicach średniej krajowej. Do tego konkretna znajomość obcego języka i można celować w dobre stanowiska. Co o tym sądzicie?