Szczerze mówiąc, to ja na studiach archiwalnych nauczyłam się sporo...teorii. Nikt nie stawiał na jakiekolwiek doświadczenie, a zajęcia praktyczne polegały na pokazywaniu magazynów w urzędach lub dokumentów w AP i nic więcej. Jedna doktorantka chciała zrobić coś więcej, ale była tak oporna w kontaktach ze studentami, że średnio jej szło. Poza tym jej wiedza praktyczna skończyła się wraz z kilkutygodniowymi praktykami odbytymi w czasie studiów. Prawda jest taka, że takich praktykantów bardzo często się zbywa i wykorzystuje do robienia kserówek, co - patrząc na niektórych - też nie powinno dziwić. No i robi się zaklęty krąg. Ja miałam ogromne szczęście, że trafiłam do archiwum urzędu miasta, gdzie kierowniczka za cel postawiła sobie, ze zrobi ze mnie archiwistkę z krwi i kości (i tak podchodzi do wszystkich stażystów i praktykantów). Mogłam sie spokojnie przyglądać wszelkim pracom, sama je wykonywać pod czujnym okiem innych pracowników archiwum... Oj, gdyby nie ten staż, to moja wiedza o archiwistyce skończyłaby się na poznaniu jej historii i jakiś suchych terminów, które były jak inteligenta blondynka z kawałów - wszyscy wiedzieli, że są, ale nikt na oczy nie widział. Koniec końców, jeśli chodzi o archiwistów zakładowych, kursy wszelkiej maści są potrzebne. Jeśli ktoś chce się przyłożyć do wykonywanego zawodu, to nawet dwudniowe szkolenia weźmie sobie do serca. Bo wbrew pozorom na takich seminariach wystarczy dobrze słuchać, a nie jechać na nie, bo będzie wolne w pracy i darmowa (z punktu widzenia pracownika) wycieczka.